Nauczyciele nie potrafią uczyć matematyki...
Ostatnio w Gazecie Prawnej natknęłam się na artykuł pt.: „Nauczyciele nie potrafią uczyć matematyki w najmłodszych klasach.”(www.gazetaprawna.pl) Spotkał się on ze szczególnym zainteresowaniem z mojej strony gdyż sama sama jestem nauczycielem... ale nie matematykiem.
Artykuł ten mówi o problemach uczniów klas I- III szkoły podstawowej z opanowaniem materiału z matematyki. To obserwowane powszechnie zjawisko jest zdaniem autora ściśle związane z niewłaściwym przekazywaniem wiedzy matematycznej przez nauczycieli oraz ich brak znajomości specyfiki rozumowania dziecka rozpoczynającego edukację. I tutaj pojawia się ulubione słowo ostatnich czasów czyli reforma. Zdaniem autora trzeba zmodyfikować program studiów edukacji wczesnoszkolnej tak, aby przyszli pedagodzy lepiej poznali prawidłowości rozwoju umysłowego uczniów i w oparciu o tą wiedzę umiejętnie uczyli dzieci.
Warto zauważyć, że negatywne wypowiedzi o pracy nauczycieli i nich samych niemalże na dobre zagościły w polskiej prasie i mediach. Dobrze, że ktoś zauważył, że można zmodyfikować program studiów. Szkoda tylko, że nikt nie zauważa jak nauczanie wygląda w praktyce. Reformy ostatnich lat nie mogą należeć do szczególnie udanych. W stu procentach zgadzam się ze stwierdzeniem, że dzieci mają własne tempo pracy. Zastanawiam się tylko czy program nauczania obowiązujący w szkole podstawowej jest do tego tempa odpowiednio dostosowany. Moim zdaniem program jest przeładowany i to jest główną przyczyną problemów z opanowaniem materiału. Poza tym ośmielę się stwierdzić, iż współcześni rodzice oczekują, że nauczyciel dosłownie nałoży ich dzieciom wiedzę łopatą do głowy. A prawda jest stara jak świat. Rodzic kochający swoje dziecko powinien poświęcić mu szczególną uwagę na tym właśnie etapie rozwoju.
Wszyscy narzekają, że nauczyciele przepracowują tak mało godzin. Dołożono im niby dwie „godziny karciane” ale w praktyce są one przeznaczone głównie na świetlicę, bo ten właśnie etat coraz częściej znika ze szkół. A ktoś musi przecież sprawować opiekę nad dziećmi. Może warto by było zwiększyć pensum nauczycieli przy zachowaniu obowiązującego obecnie programu. Może właśnie wtedy znalazłby się czas na gruntowne powtórki i usystematyzowanie materiału. Problem tylko w tym, że zwiększenie pensum wiąże się z pieniędzmi, których oczywiście nie ma.
Wszystko co złe jest zawsze winą nauczyciela, który przecież „nic nie robi i jeszcze bierze za to pieniądze.” Szkoda tylko, że nikt nie zwraca uwagi na skutki kolejnej wspaniałej reformy. Do szkół masowych uczęszcza obecnie duża grupa dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, z opiniami i orzeczeniami poradni psychologiczno – pedagogicznych. Są też dzieci upośledzone. Ma to m. in. na celu zapewnienie tym dzieciom lepszej asymilacji w społeczeństwie. Obcowanie z dziećmi bez zaburzeń ma też zwiększyć ich predyspozycje i funkcjonalność oraz podnieść poziom przyswojonej wiedzy. Tylko jak przekłada się to na rzeczywistość? Jeden nauczyciel ma za zadanie przekazać w ciągu 45 minut odpowiednią partię wiedzy dzieciom zdolnym, dzieciom mającym problemy z szybkim opanowaniem nowych treści i dzieciom z zaburzeniami w dostosowanej formie. Przecież praktycznie jest to niemożliwe.
„Reformowe” pomysły są spychane na barki samorządów, które jak zwykle nie mają pieniędzy i oszczędzają na czym się da.
Modnym stało się ostatnio oszczędzanie na edukacji. Zmniejsza się liczby godzin nauczanych przedmiotów, myśli się głośno o likwidacji bibliotek szkolnych. Samorządy biorą przykład z góry, zresztą mają na to przyzwolenie naszych władz. A winny jest kto?Oczywiście nauczyciel.